Miałem problem z „Fioletem”. Wynikał on z tego, że powieść ta jest całkowicie nie z mojej bajki. Brakuje jej rozmachu, epiki, bogatego tła, czyli wszystkiego, co składa się – na ogół, dla mnie – na co najmniej dobrą książkę, wartą polecenia. Ale postanowiłem jej nie skreślać tylko dlatego, że nie jest pisana z myślą o mnie.
Przy czytaniu „Fioletu” widać gołym okiem, że autorka znalazła sobie niszę, którą stara się wypełnić i zawłaszczyć dla siebie. Czytelnikom jej poprzednich książek nie trzeba chyba tego tłumaczyć, ale dla mnie był to pierwszy kontakt z twórczością Magdaleny Kozak i bardzo wyraźnie rzuciło mi się to w oczy. Generalnie rzecz ujmując, mógłbym sprowadzić wszystko do stwierdzenia, że pisarka jest polską wersją light Toma Clancy’ego (i to z tego schyłkowego okresu jego twórczości, poza cyklem o Ryanie) w „dekoracjach” fantastycznych. I po lekturze „Fioletu” właśnie takie przekonanie rzuciło mi się na mózg i będzie decydować o odbiorze kolejnych jej powieści, jeśli wpadną mi w ręce. Jednak to połączenie nie jest do końca, moim zdaniem, udane.
Jestem przekonany, że „Fiolet” bardziej przypadłby mi do gustu, gdyby był wyczyszczony z fantastyki. Jeden z ciekawszych polskich twórców powieści sensacyjnych, Artur Baniewicz, popełnił swego czasu cykl o Debrenie z Dumayki, będący pokłosiem popularności cyklu wiedźmińskiego Andrzeja Sapkowskiego. Potem jednak autor ten porzucił fantasy. Zaczął pisać niezłe powieści sensacyjne, całkowicie wyprane z fantastyki („Drzymalski przeciwko Rzeczpospolitej”, „Afrykanka” itd.). I, mam wrażenie, lepiej na tym wyszedł niż na dalszym tworzeniu fantasy, w której nie miał niczego ciekawego do zaproponowania. A tak – każda jego kolejna powieść to doskonała fabuła filmu sensacyjnego, dobrze osadzonego w polskiej rzeczywistości. Gdyby tylko ktoś w Polsce miał dość pieniędzy, aby pokusić się o jej sfilmowanie – byłby hit na miarę amerykańskich porządnych filmów akcji.
Magdalena Kozak także, moim zdaniem, lepiej by wyszła na porzuceniu fantastyki, w zamian za obranie kursu na pisanie powieści stricte a la Tom Clancy, lub podobnych. Może nie z takim rozmachem, jak w latach swojej świetności czynił to wspomniany autor, gdyż Polska nie jest tak zaawansowanym wojskowo krajem. Zagospodarowanie takiej niszy, o ile jest to możliwe, przydałoby autorce znacznie więcej fanów, niż na poletku fantastyki i byłoby może mniej bolesne dla takich marudzących czytelników jak ja. Bo wątek fantastyczny w tej powieści wydawał mi się, w miarę postępu w czytaniu, doczepiony na siłę, nie wiadomo po co. I chyba jedynym jego celem było trafienie w odpowiedni, fantastyczny target. Poza tym był nużący i całkowicie wyprany z niespodzianek, nie potrafiłem z siebie wykrzesać odrobiny entuzjazmu i ciekawości w oczekiwaniu na rozwiązanie akcji i tajemnicy. Chyba najciekawsze w powieści były momenty związane ze skokami spadochronowymi. Widać tu było pasję, którą autorka przelała na papier, pewnie czerpiąc z własnych doświadczeń. I tylko w tych fragmentach powieść nabierała dla mnie rumieńców. Gdyby cała fabuła była oparta o przygody takiej wymyślonej jednostki wojskowej, realizującej bardziej rzeczywiste misje (np. w Iraku, Afganistanie, czy w trakcie jakiegoś wymyślonego konfliktu) i darowano by mi ten motyw fantastyczny – utwór byłby świetny. Nadal nie dla mnie – ale stanowiłby miły przerywnik od rzeczywistości, czyli spełniłby zasadniczy cel minimum, którego osiągnięcia wymagam przy lekturze każdej powieści. Tymczasem w „Fiolecie” zostałem zrażony elementem fantastycznym już w męczącym prologu, po którym zamierzałem w ogóle porzucić czytanie reszty z powodu irytacji pobieżnym, topornym rysunkiem postaci i tła. Karykaturalne przedstawienie reakcji Sejmu na kryzys, czy, zahaczające o skrajną naiwność, poszukiwania bohaterów prologu informacji o zagrożeniu skutecznie zepsuły pierwsze wrażenie, co owocowało nieustającą nieufnością do reszty powieści.
„Fiolet” stanowi zatem dla mnie nieudane połączenie fantastyki i (przyjmijmy ogólnie) militarystyki w skali mikro. Niewątpliwie autorka ma dosyć liczną grupę fanów, aby dalej pisać w ten deseń. A szkoda. Myślę, że w tej niszy, którą zajmuje Artur Baniewicz jest jeszcze sporo miejsca, aby polski Tom Clancy rozwinął skrzydła.
Autor: Roman Ochocki
Wydawnictwo: Bellona, Runa
Data wydania: 13 kwietnia 2010
ISBN: 978-83-11-11791-4
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 528