Jack Vance? Zupełnie obcy mi pisarz, który nie tak dawno odżył dzięki wydawnictwu Solaris. Podkreślę to jeszcze raz, głośno i wyraźnie: Wojciech Sedeńko i spółka odwalają kawał dobrej roboty. Gdyby nie inicjatywy podejmowane przez wspomniane wydawnictwo, młode pokolenie czytelników nie miałoby możliwości poznania cyklu „Umierająca Ziemia”. Z kolei na osoby zorientowane w temacie czekałyby problemy natury stricte technicznej, gdyż o egzemplarz pierwszego wydania zbioru opowiadań „Umierająca Ziemia” z 1960 roku bardzo trudno. Dlatego zanim przejdziemy dalej, warto zapytać: ilu jeszcze autorów wypadałoby przypomnieć? W dobie wydawania pisarzy będących „na topie” zapewne wielu. Mam tylko nadzieję, że ich liczba będzie systematycznie malała.
Pierwszy kontakt z cyklem „Umierająca Ziemia” zaowocował spostrzeżeniem, że oto mamy przed sobą nasz rodzimy świat, który poszedł naprzód. Jak wygląda taka Ziemia? Jest to planeta po przejściach: zniszczony glob zamieszkały przez zdegenerowane jednostki, którym prześwieca czerwone, powoli gasnące Słońce. Oczywiście to wielkie uproszczenie. Zdarzają się wyjątki, miejsca, gdzie życie upływa przy dźwiękach muzyki i w strugach wina. Jak już jednak powiedziałem, są to wyjątki. Prawda jest taka, że Ziemia wraz z rodzajem ludzkim powoli, ale stale i nieprzerwanie chyli się ku upadkowi.
Co kierowało autorem, kiedy kreował taki a nie inny świat? Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę czasy, w których Jack Vance tworzył pierwsze części cyklu. Są to lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte dwudziestego wieku, społeczny okres niepewności i strachu. Zimna wojna w pełni, przywódcy dwóch wielkich mocarstw ciągle knują, spiskują i szykują się do wielkiego rozstrzygnięcia. W „Umierającej Ziemi. Oczach Nadświata” nie będziemy świadkami konfliktu zbrojnego – który z uwagi na specyfikę świata przedstawionego należy traktować jako metaforę – i nie odnajdziemy przyczyn „umierania Ziemi”, ale napotkamy przesłanki sugerujące, że jest to nasza planeta. O czym mówię?
Omawiany świat to świat, w którym niejako nakładają się na siebie dwie rzeczywistości. Z jednej strony mamy do czynienia z magami, dzielnymi wojownikami i zamkami, a z drugiej z laboratoriami, gdzie próbuje się wyhodować ludzką istotę oraz ze starymi latającymi maszynami do złudzenia przypominającymi dzisiejsze samoloty. Taka budowa świata przedstawionego nie zmienia jednak niczego, jeżeli chodzi o powody „umierania Ziemi”, gdyż są one uniwersalne, występujące we wszystkich kulturach.
Poznając świat „Umierającej Ziemi”, nie sposób nie zadać sobie pytania o gatunek fantastyki, z jakim przyszło nam obcować. Wspomniałem, że w zbiorze dochodzi do przenikania dwóch światów. Czytelnik będzie miał do czynienia nie tylko z czarodziejskimi amuletami, potężnymi zaklęciami i chroniącymi przed nimi runami. Spotka także magów próbujących stworzyć ludzką istotę oraz muskularnych wojowników i piękne damy podróżujących drogą powietrzną. Na pierwszy rzut oka elementy charakterystyczne dla fantasy będą się mieszały z elementami typowymi dla science fiction, ale jest to błędne wyobrażenie. W „Umierającej Ziemi. Oczach Nadświata” pojawiają się przedmioty/maszyny odbiegające od standardowych wyobrażeń fantasy, ale nie pełnią one funkcji, jakie z definicji narzuca im fantastyka naukowa. Borys Strugacki powiedział: „Dlaczego działa czarodziejska różdżka? A cholera ją wie. Działa i tyle. Na tym polega bajka. A kiedy pojawia się czarodziejska różdżka, która kieruje strumieniem neuronów – wtedy zaczyna się fantastyka”. Myślę, że owe zdania najlepiej tłumaczą istotę rzeczy. „Umierająca Ziemia. Oczy nadświata” to ewidentnie zbiór opowiadań fantasy. Pseudosamoloty i nawiązania do inżynierii genetycznej pełnią wyłącznie rolę dodatków i nie są przez autora omawiane od strony naukowej. Pisarz wykorzystuje je do zobrazowania kontrastu; za ich pomocą udowadnia, że kiedyś istniała lepsza, pełna życia Ziemia.
Osoby zainteresowane omawianą książką muszą pamiętać o jeszcze jednej kwestii. Biorąc do ręki wspominany zbiór opowiadań będą obcować zarówno z krótszymi jak i dłuższymi historiami, które jednak nie stworzą jednej długiej opowieści, choć miejsce wydarzeń będzie wspólne, podobnie jak i niektórzy bohaterowie. Co za tym idzie? Czytelnicy przyzwyczajeni do rozwlekłych, budowanych skrupulatnie krain fantasy mogą poczuć się zawiedzeni, ponieważ istotną cechą tekstów z cyklu Umierająca Ziemia jest ich prosty i bezpośredni przekaz. Ktoś może powiedzieć, że są to cechy charakterystyczne dla opowiadań. Owszem, ale chodzi oto, że czytelnik, nawet połączywszy wszystkie informacje z poszczególnych historii, nie skonstruuje pełnego obrazu świata przedstawionego. Poznamy jego zarysy, ale nie poznamy w sposób szczegółowy mechanizmów rządzących chylącą się ku upadkowi planetą. Zamiast tego otrzymamy dynamiczną akcję z bohaterami przywodzącymi na myśl delikatniejszą wersję Conana oraz nieskomplikowane questy do wykonania.
Reasumując, „Umierająca Ziemia. Oczy nadświata” to znakomity przykład literatury przygodowej utrzymanej w konwencji starego dobrego fantasy Roberta Jordana, czy Davida Eddingsa. Sięgając po niego należy jednak pamiętać, że nie jest to powieść, a opowiadania, które, jak wiadomo, rządzą się swoimi prawami.
Autor: Sylwester „Sharin” Kozdroj
Wydawnictwo: Solaris
Tytuł oryginału: The Dying Earth. The Eyes of the Overworld
Tłumaczenie: Jolanta Pers
Data wydania: 26 października 2010
ISBN: 978-83-7590-054-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Rok wydania oryginału: 1950/1966
Liczba stron: 450
Tom cyklu: 1 i 2
Jeśli chodzi o podgatunek fantastyki, to ma on nawet swoją nazwę – „Science fantasy” 🙂
Przy czym „Umierająca Ziemia” Vance’a stałą się zarazem nazwą dla podgatunku science fantasy zwanego dziś – „Dying Earth” 🙂
Przestawicielami tego ostatniego są choćby „Viriconium” Harrisona, „Cieplarnia” Aldissa czy „Księga Nowego Słońca” Wolfe’a 🙂