Mike Resnick to pisarz z olbrzymim dorobkiem. Zarówno jeśli chodzi o opowiadania, jak i powieści. Dla mnie to także jeden z pisarzy, których darzę ogromnym sentymentem, gdyż był on jednym z moich pierwszych „kroków” w literaturze fantastycznej i do dziś lubię wracać do niektórych jego powieści. Zapowiedź wydania jego najlepszych opowiadań ucieszyła mnie ogromnie. Zwłaszcza, że objętość zbioru uznać można za solidną (ponad 450 stron) a i wybór tekstów z pewnością zachwyci każdego, kto sięgnie po tę książkę. Bo, że warto sięgnąć i wysupłać prawie 45 zł, to rzecz pewna i, jeśli chodzi o mnie, nie budząca wątpliwości.
Nie potrafię w zbiorze wskazać słabego tekstu. W zasadzie nie lubię fantastyki na wesoło i mógłbym się przyczepić do tytułowych „Słoni na Neptunie”, tylko nie wiem, po co miałbym to robić, skoro to nie zarzut, a opowiadanie jest nie tylko zabawne, ale i inteligentne. Zresztą w jeszcze kilku innych tekstach poczucie humoru autora czasami bierze górę i zaraża czytelnika po prostu dobrym nastrojem. Jak choćby „Kapitalna zabawa”, której bohaterem jest były prezydent USA, Theodore Roosevelt. Jako niedoszły prezydent pojawia się on również w opowiadaniu „Czerwona kaplica”. O ile pierwszy wspomniany tekst dotyczy prób ucywilizowania plemion zamieszkujących obszar Konga (zaprowadzenia tam demokracji), o tyle rozgrywająca się wcześniej „Czerwona kaplica” to lekkie, ale inteligentne (to chyba najlepsza charakterystyka całego zbioru: lekki i inteligentny) nawiązanie do zagadki Kuby Rozpruwacza, którą z właściwym sobie wdziękiem rozwiązuje Theodore Roosevelt. Dając przy tym czytelnikowi bardzo wiarygodną i wypraną z fantastyki odpowiedź na pytanie, kim był Kuba Rozpruwacz. Tak samo w „Kapitalnej zabawie” fantastyki nie ma wcale, jest za to żywa akcja, mistrzowsko nakreślone postaci i niezła pointa. „Czysta” fantastyka to „Czterdzieści trzy dynastie antaryjskie” – bardzo frapująca wizja upadłego imperium, po którego resztkach dawnej świetności przechadzają się grubiańscy turyści z Ziemi. „Podróże z moimi kotami” to melancholijna, cudowna opowieść o miłości i tęsknocie z pogranicza jawy i snu. Natomiast „Siedem spojrzeń na Wąwóz Olduvai” to refleksyjne spojrzenie na powstanie, rozwój i upadek cywilizacji ludzkiej, przedstawione w seriach retrospekcji i z punktu widzenia wielorasowej ekspedycji archeologicznej, badającej kolebkę niegdyś potężnego galaktycznego imperium ludzkiego. „Barnaba na wybiegu” to opowiadanie, w którym czytelnik zetknie się z motywami przedstawionymi choćby w „Kwiatach dla Algernona”. Jest krótko, ale i tym razem refleksja jest przygnębiająca i zapadająca w pamięć. Mój ulubiony tekst z pierwszej części zbioru to „Zimowe przesilenie”. Przejmująca opowieść, której bohaterem jest pochodzący z arturiańskiej mitologii Merlin, zmagający się ze swoimi przekleństwem długowieczności, życia pod prąd czasu, które jest niszczące i pełne cierpienia. I z każdym dniem trudniejsze. O „Łowach naSnarka” pisać nie wypada, bo mam wrażenie, że ten tekst, choć nie jest najlepszy w tym zbiorze i tak znają wszyscy.
Druga część zbioru to „Kiryniaga” – pięć opowiadań przedstawiających idylliczne, lecz utopijne życie plemiennej społeczności Kikuju, która stworzyła sobie w kosmosie raj, a może piekło. Żyją według starych obyczajów plemiennych, których strażnikiem jest szaman, człowiek wykształcony na zachodnich uczelniach, który nie mógł się pogodzić z degradacją swojego ludu i wraz z podobnymi sobie założył utopijną kolonię. Teksty te dotykają w gruncie rzeczy tragizmu, jaki wiąże się z próbą ocalenia starego, godnego stylu życia w starciu z postępem, wiążącym się z zapłatą określonej ceny, utratą tożsamości, zniszczeniem tradycji. Główny bohater nie chce się z tym pogodzić i w tym utopijnym świecie stara się powstrzymać postęp, ale nie odbiera przy tym nikomu wolnej woli. I widać wyraźnie, że nawet w utopijnym, zamkniętym, odciętym od reszty wszechświata świecie, pewne procesy powstają samoczynnie, nie da się ich zatrzymać, można się tylko starać. Opowiadania te są dosyć gorzkie, podobnie, jak finałowa refleksja. I nie pozostawiają żadnej odpowiedzi, nie udzielają rad i wskazówek. Nie aspirują do bycia stroną. Wprawdzie pokazują, że rozwoju nie da się zatrzymać, że są siły tkwiące w samym człowieku, które zwyciężą wszelkie ograniczenia nakładane przez Tradycję, czy Religię, ale też wskazują, że za wszystko to, co wiąże się z „wyzwoleniem” spod nich i tak przyjdzie zapłacić w inny sposób. To bardzo mądre opowiadania, pozbawione dydaktyzmu.
„Słonie na Neptunie” to idealne wprowadzenie w twórczość Resnicka dla tych, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcować z jego dziełami. Wprawdzie na polskim rynku niedawno ukazała się seria „Starship”, ale z pewnością nie można jej zaliczyć do największych osiągnięć pisarza. Jeśli się tymi powieściami zraziliście, to zapewniam, że zbiór „Słonie na Neptunie” skutecznie zatrze złe wrażenie. A dla mnie ten wybór opowiadań tylko zaostrzył apetyt na więcej, na wznowienie powieści: „Santiago”, „Wróżbiarka”, „Wyrok na Wyrocznię”, „Egzekutor”, „Powrót Egzekutora”, czy „Lucyfer Jones”. Będę ich wyglądał w zapowiedziach wydawniczych. A do tego czasu pozostaje mi czekać na odpowiednią chwilę, aby powrócić do tych znakomitych opowiadań jeszcze kiedyś.
Autor: Roman Ochocki
Wydawnictwo: Solaris
Tłumaczenie: Jolanta Pers, Anna Klimasara, Paulina Braiter
Data wydania: 20 września 2011
ISBN: 978-83-7590-075-0
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 464