O tym pisarzu mogę napisać, że jest czarodziejem nastroju. Pierwsza część jego najnowszej książki to „Podróże” – zbiór opowiadań, w których MacLeod efektownie czaruje czytelnika, uwodząc go swoim stylem i nadzwyczajną umiejętnością tworzenia poetyckiego nastroju. Już okładka daje pogląd na to, jakie barwy będą dominować w opowiadaniach. Smutek, melancholia, przemijanie – i świata, i ludzi a także idei. Splecione ze sobą losy bohaterów w „Opowieści młynarza” pokazują, jak żarna postępu mielą wspomniany stary porządek i jak bezcelowy jest opór przeciwko naturalnym procesom. Brak zwycięzców i wygasłe emocje, zawód miłosny – wszystko dziejące się gdzieś na prowincji, na obrzeżach wielkich zmian, których echa jednak docierają i tam, burząc ustalony porządek. „Bunt Anglików” to historia rewolucji widziana oczyma prostego, niewykształconego żołnierza. Wzlot i upadek samozwańczego wodza Anglików próbujących wyrwać siebie i kraj spod panowania Imperium Mogołów to może trochę ironiczna próba „wsadzenia” Anglików na miejsce ludów, które w trakcie trwania Imperium Brytyjskiego próbowały buntować się przeciwko kolonizatorom. Bunt i zmiana to również tematy „Żywiołów”, w których ustalony porządek zostaje wywrócony za sprawą odkryć ekscentryka, którego nikt, nawet jego przyjaciel, nie bierze poważnie, a szalone na pozór odkrycie odmienia świat. Z kolei, poza innym krótkim tekstem, opowiadanie „Wainwrightowie na wakacjach” pasuje do tego zbioru najsłabiej. To nieco makabryczna, oniryczna kpina z angielskiej flegmy, w której przeplatają się rzeczywistości. Zaś „Dywan z Hobów” to rzecz o niewolnictwie i upadku (a jakże) świata, który pogrąża się w dekadencji. Wreszcie „Druga podróż króla” to historia ponownej podróży do Betlejem odbytej przez króla Baltazara. W świecie tym Jezus nie umarł na krzyżu, wybrana została inna droga zbawienia świata. Istnienie Boga przestało być kwestią wiary a stało się rzeczywistością. I ludzie nie powinni mieć wobec tego wątpliwości. Ma je jednak główny bohater, a opowiadanie dotyka kwestii sumienia i wiary stawiając pytania, czy w świecie, gdzie wiara nie jest już potrzebna, można żyć i mieć wątpliwości i czy można bez nich istnieć jako indywidualna jednostka.
Opowiadania, jak pisałem, poza krótkimi tekstami będącymi jak szklanka wody między posiłkami, to uczta wyobraźni, którą zawdzięczamy głównie talentowi ich autora. Słowami i obrazami maluje on emocje zabierając czytelnika w intensywne literackie podróże. Nie inaczej, a jednocześnie całkiem inaczej, jest w powieści „Pieśń Czasu”, która rozgrywa się pod koniec XXI wieku. Stara, mieszkająca samotnie artystka znajduje na plaży nagiego mężczyznę, który stracił pamięć. Zabiera go do domu i opowiada historię swojego życia, w której tle rozgrywa się również historia zdewastowanego świata, w którym postęp zburzył hierarchie i wartości, ale nie zaproponował nic nowego, tylko chaos. Coraz bardziej rozregulowany świat końca XXI wieku jest jednak tylko tłem i chyba dlatego powieść przyjąłem obojętnie i z dystansem. Brakowało mi także intensywności zaprezentowanej w opowiadaniach, bardzo klimatycznych i fascynujących. Nie zgodzę się zatem z opinią jednego z recenzentów zamieszczoną na okładce, że historia osobista zawsze jest ważniejsza od tej powszechnej. Nie tego szukałem, ale nie umniejszę z tego powodu wartości tej powieści.
Ta pozycja z serii „Uczta Wyobraźni” jest pociągająca i efektowna, począwszy od intensywności opowiadań pisanych tak, jakby autor je malował, po chłód powieści, która również mówi o przemijaniu życia i świata. Wszystkie teksty łączą ze sobą naturalne, towarzyszące przemijaniu smutek i melancholia, w które trzeba się zanurzyć. Przychodzi to z łatwością i z przyjemnością.
Autor: Roman Ochocki
Wydawnictwo: Mag
Tytuł oryginału: Song of Time / Journeys
Tłumaczenie: Tomasz Komerski
Data wydania: 26 sierpnia 2011
Oprawa: twarda
Format: 135 x 202
Rok wydania oryginału: 2008/2010
Liczba stron: 496
Seria: Uczta Wyobraźni